wtorek, 17 lipca 2018

Cypr cz. I

Cypr cz. I

Co robiłam w Lysos?


Państwem, którego w ogóle nie planowałam odwiedzić w tym roku był zdecydowanie Cypr. Nawet nie przeszło mi to przez myśl a tu proszę na tej cudownej wyspie spędziłam prawie 10 dni. Nie był to żaden spontaniczny wyjazd bo natrafiła się świetna okazja na bilety. Najzwyczajniej w świecie raz mi się poszczęściło w życiu i dostałam propozycje udziału w szkoleniu organizowanym właśnie na Cyprze. Bez zastanowienia powiedziałam : Tak jadę! (kto by tego nie zrobił? ) 
Miesiąc po tym fantastycznym telefonie siedziałam już w samolocie. Niestety moją jedyną wiedzą na temat Cypru było to, że jest to wyspa, stolica to Nikozja, jest tam niesamowicie gorąco i to że mówią tam po grecku.
Mimo, że miałam ograniczony czas wolny (musiałam brać czynny udział w szkoleniu) udało mi się nieco zwiedzić i poznać tamtejszą kulturę. Myślę, że bardzo pomógł mi fakt, iż mieszkałam w małej wiosce - Lysos gdzie dla jej mieszkańców to my byliśmy nie lada atrakcją. 
Lysos to mała mieścina znajdująca się w dystrykcie Pafos. Niestety dla fanów morza i wylegiwania się na plaży jest ona oddalona od morza ok. 13/15 km.

Widok na całe Lysos

Jedynym budynkiem do zwiedzenia jest kościół Panagia Chryseleousa jest to również idealny punkt, z którego można podziwiać fenomenalny zachód słońca. 


Kościół Panagia Chryseleousa

 
Lysos idealnie nadaje się jednak dla osób szukających odizolowania i spokoju. Malownicze uliczki i krajobrazy zachwycają na każdym kroku.


Czasami warto zboczyć z drogi

Widok niedaleko za miastem

 
Przechadzając się po Lysos mało kiedy można trafić na żywą duszę. Czasami miałam wrażenie jakbym naprawdę była w ‘ghost town’ , gdzie na każdym rogu stoi opuszczony dom czy kawiarnia.

Jeden z opuszczonych domów, który zdecydowanie ma swój urok

 
Życie w Lysos kwitnie najczęściej z samego rana lub też wieczorem, kiedy to ludzie spotykają się w miejscowym barze lub kawiarni Maro’s Place. Właściwie nie mogę powiedzieć, że była to jedynie kawiarnia, owszem można było tam kupić fantastyczne frappe i kanapki z serem halloumi ale jest to również sklep i centrum informacji. Jeśli ktoś potrzebuje jakichś informacji typu: kiedy odjeżdża autobus ( jeżdżą bardzo rzadko), gdzie pójść, co zwiedzić to na pewno w Maro’s znajdzie odpowiedzi. Zwłaszcza, że właścicielka, starsza cypryjka, mówi po angielsku.
Moja grupa szkoleniowa właśnie w jej ogrodzie jadła lunche i obiady . Tam też w nieco swojskiej atmosferze, z biegającymi koło nóg psami, przy długim stole, pod baldachimem z winogron wszyscy zakochali się w życzliwości i kulturze cypryjskiej. 

W takim miejscu aż chciało się jeść



Co polecam w Lysos
Zdecydowanie spróbowanie kanapek w Maro’s Place. Wybranie się na spacer po malowniczym Lysos i okolicach. Podziwianie zachodu słońca!

W następnej części o miastach, które udało mi się zwiedzić w czasie wolnym!

Czy ktoś z was był kiedyś na Cyprze? Co wspominacie?

S.


czwartek, 12 lipca 2018

Berlin weekend break

Berlin weekend break

Berlin nigdy nie znajdował się na szczycie moich podróżniczych marzeń. Nie pytajcie dlaczego, po prostu nie wydawał mi się atrakcyjny i zachęcający tak jak na przykład Paryż czy też Włochy. W zasadzie to nawet nie planowałam się tam wybierać w najbliższej przyszłości, ale jak zwykle wszystko wyszło „przypadkiem”. Tak się złożyło, że mój chłopak miał mieć obronę na studiach podyplomowych w Szczecinie i zaproponował mi, żebym się z nim wybrała, mimochodem zerknęłam na Google maps i stwierdziłam: Kurczę! Stamtąd to już tylko godzina jazdy do Berlina! Może się wybierzemy? Następne co pamiętam to zaklepanie mieszkania na Airbnb i biletu na flixbusa ze Szczecina do Berlina :) 

Na zwiedzanie stolicy Niemiec mieliśmy niecałe trzy dni, zarezerwowałam nam noclegi na dwie noce. Był akurat październik, czyli sam środek jesieni, ale pogoda była jeszcze w miarę sprzyjająca zwiedzaniu. To co udało nam się zobaczyć w ciągu naszego pobytu, czyli Berlin w pigułce:


-Berliner Dom – Od razu po rozpakowaniu rzeczy wyszliśmy na nieśpieszny spacerek po mieście, nie patrzyliśmy na mapę, nie mieliśmy żadnego planu, po prostu postanowiliśmy się przejść i zobaczyć gdzie nas nogi poniosą. Idąc po jakimś czasie zaczęła nam się ukazywać katedra i tutaj muszę przyznać, że byłam dosyć zaskoczona tym jak pięknie prezentowała się na tle rzeki otulona dookoła jesiennym klimatem, było w tym coś magicznego. Sam budynek zrobił na mnie ogromne wrażenie.


Berliner Dom

Wieża telewizyjna w tle

- Alexanderplatz - Mieliśmy szczęście, gdyż wieczorem tego samego dnia na placu Alexanderplatz załapaliśmy się na pokaz atrakcji świetlnych wyświetlanych na wieży telewizyjnej i tutaj kolejne wielkie WOW - pokaz był naprawdę ekstra, światła i muzyka, byliśmy pod wrażeniem.



- Ogród zoologiczny w Berlinie - Następnego dnia udaliśmy się do Berlińskiego ZOO, po przeczytaniu opinii, że jest to jeden z największych ogrodów zoologicznych w Niemczech oraz jeden z największą liczbą gatunków zwierząt na świecie. Najbardziej urzekła mnie część otwarta przeznaczona dla dzieci, taka niby „mała farma”, gdzie biegały luzem małe kózki i owieczki, można było je głaskać i karmić – istny raj dla dzieci, a jak widać na załączonym poniżej zdjęciu, nie tylko dla dzieci :D (selfie z kozą: dowód mojej nowo nawiązanej przyjaźni) Aby dojechać do zoo wysiedliśmy na stacji metra : Zoologischer Garten tuż pod samą bramą ogrodu. Ceny normalnych biletów do zoo wynoszą na ten moment: 15,50 euro, zaś do zoo + akwarium 21 euro.






- Brama Branderburska – punkt, który odhaczyliśmy, bo zobaczyć wypada, jednak masa ludzi tłoczących się pod bramą nieco mnie zniechęciła.


Brama Branderburska
- Parlament Reichstag – gmach Parlamentu zrobił na mnie większe wrażenie niż brama, monumentalny budynek przytłacza swoją wielkością. Niestety nie wiedzieliśmy wtedy o możliwości wejścia na kopułę (wstęp jest bezpłatny, wymagane jest wcześniejsze zgłoszenie online lub na miejscu w Service Center), a szkoda, podobno panorama miasta z kopuły jest warta uwagi.

- przejście graniczne „Checkpoint Charlie” – mieszczące się na skrzyżowaniu Zimmerstrasse i Friedrichstrasse, legendarne przejście graniczne, było najpopularniejszym przejściem miedzy Berlinem Wschodnim i Zachodnim, kolejny z obowiązkowych punktów do zobaczenia w Berlinie

- Potsdamer Platzczyli taka nowocześniejsza część Berlina – jest to jeden z największych i najruchliwszych placów w centralnym Berlinie, wstąpiliśmy tam na pączki do Dunkin’ Donuts : ) 


Potsdamer Platz

- „Topografia Terroru” – warto wstąpić, chociażby dlatego że wstęp do muzeum jest darmowy, a ogrodzeniem muzeum od strony Zimmerstrasse jest najdłuższy zachowany do dziś odcinek pozostałości Muru Berlińskiego, samo muzeum zostało wybudowane na terenie mieszczącej się niegdyś centrali nazistowskiego terroru (lata 1933-1945).
Żałuję, że nie udało nam się trafić na East Side Gallery – czyli mekki dla wszystkich graficiarzy, jest to otwarta galeria stworzona na fragmencie Muru Berlińskiego o długości 1316 m. usytuowana niedaleko Dworca Wschodniego, ale kto wie, może kiedyś jeszcze nadarzy się kolejna okazja, żeby odwiedzić to miasto i zobaczyć resztę atrakcji. ;)

Komunikacja:
Do Berlina dojechaliśmy flixbusem z dworca ze Szczecina, ceny na ten moment wynoszą od 29 zł w jedną stronę, po mieście zaś poruszaliśmy się głównie na piechotę, aby dotrzeć do dalszych części miasta używaliśmy metra.

Jedzenie:
Jeśli chodzi o tradycyjne potrawy to szczerze mówiąc nie mieliśmy okazji do spróbowania kuchni niemieckiej, jedynie mój chłopak zdecydował się na spróbowanie currywurst – czyli tradycyjnej niemieckiej kiełbaski doprawionej curry, ja podziękowałam zadowalając się frytkami, jednak jemu smakowało więc chyba mogę Wam polecić.
Cały wyjazd mogę uznać za udany, nie miałam żadnych oczekiwać względem Berlina, jednak cały klimat miasta zaskoczył mnie dość pozytywnie, może nie na tyle abym chciała jakoś baaardzo tam wrócić, jednak gdybym miała możliwość „przy okazji” tam pojechać z pewnością bym się zdecydowała.








M.


wtorek, 5 czerwca 2018

Wiedeń w 3 dni

Wiedeń w 3 dni

Co robisz kiedy Twoja znajoma mówi Ci, że wybiera się na przesłuchanie taneczne do Wiednia i pyta czy chcesz się przyłączyć? Oczywiście pierwsze co robisz to sprawdzasz ceny biletów, które natychmiast kupujesz (bo mogą podrożeć) i gotowe - jedziesz do Wiednia!

Wypad do stolicy Austrii był naszą pierwszą wspólną (zagraniczną) wyprawą więc obie byłyśmy mega podekscytowane. Nie przeszkadzało nam nawet to, że podróż pociągiem z Warszawy do Wiednia miała trwać około 11 godzin. Najważniejsze było to, że nareszcie jedziemy!

Na zwiedzanie miasta miałyśmy niecałe 3 dni, co być może nie wydaje się ogromną ilością czasu, jednak dla chcącego nic trudnego! Podekscytowane rozpoczęłyśmy nasze zwiedzanie od spaceru po wiedeńskim Ringu, czyli najbardziej znanej ulicy w mieście. Ringstrasse jest to ulica (a w zasadzie bulwar) okalająca historyczne centrum Wiednia. Już samo przejście ringu daje nam możliwość zobaczenia większości reprezentacyjnych budynków miasta. 

Dzień 1


Pierwszym przystankiem, tuż po przejściu obok bramy Burgtor był Pałac Hofburg, czyli dawna siedziba Habsburgów. Pałac cesarski jest jedną z dwóch najsłynniejszych budowli w Wiedniu, drugą jest letnia rezydencja - Pałac Schonbrunn (patrz dzień 2).

Brama Burgtor

Pałac Hofburg

Kolejnym punktem na ringu był Parlament Wiedeński, gdzie roiło się od turystów usiłujących zrobić sobie zdjęcie na tle fontanny z posągiem greckiej bogini Ateny. Oczywiście byłyśmy jednymi z nich😀😎 Budynek parlamentu sam w sobie jest bardzo ciekawy, gdyż został zbudowany na podobieństwo sztuki starożytnej Grecji, co zdecydowanie przykuwa uwagę.

Następny na liście był Ratusz i neogotycki kościół Wotywny - Votivkirshe (niestety kościół był pod renowacją, więc nie udało nam się zrobić żadnego zdjęcia).

Zdjęcie bez turystów w tle - jakiś cud ;)

Ratusz


Jeśli ktoś szuka mocniejszych wrażeń obowiązkowym punktem na liście jest Wien Prater. W parku rozrywki możemy przejechać się na słynnym wiedeńskim diabelskim młynie - Wiener Riesenrad, który jest również jednym z bardziej rozpoznawalnych symboli miasta. W parku znajduje się również znane muzeum Madame Tussauds.

Wiedeński Diabelski Młyn





Muzeum Madame Tussauds

Po powrocie z parku rozrywki kontynuowałyśmy zwiedzanie ścisłego centrum. Spacerując udało nam się: 
  • zobaczyć Muzeum Historii Sztuki i Muzeum Historii Naturalnej oraz Operę Wiedeńską (Wiener Staatsoper)
  • zwiedzić Uniwersytet Wiedeński od środka
  • zobaczyć słynny Burgtheater - Teatr Zamkowy
Pierwszy dzień zwiedzania zakończyłyśmy popijając chłodne winko w samym centrum Wiednia, na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic (Graben), nieopodal niesamowitej kolumny morowej - zwanej także Kolumną Św. Trójcy (Pestsaule). 

Ulica Graben i kolumna morowa

Chilling przy winku

Dzień 2


Plan na dzień drugi zakładał zobaczenie Karlskirche - kościoła św. Karola Boromeusza, który należy do jednych z najsłynniejszych barokowych budowli w Europie. 

Karlskirche

Niestety pogoda nam nie dopisywała, cały dzień lało, ale hej zwykły deszcz nam niestraszny! Udałyśmy się zatem dalej na zwiedzanie Belwederu oraz jego ogrodów. Deszcz dalej nie ustawał tak samo jak nasz entuzjazm na zwiedzenie jak najwięcej. Z parasolkami (które w zasadzie były już zbędne, bo i tak byłyśmy przemoczone) i szerokimi uśmiechami na twarzy powędrowałyśmy na poszukiwanie słynnych kolorowych domów Hundertwasserhause, aby przekonać się czy faktycznie wyglądają tak niesamowicie. Budynek jest zamieszkiwany, dlatego można go podziwiać jedynie z zewnątrz. Mimo zmęczenia i nieustającego deszczu stwierdziłyśmy, że tego dnia musimy konieczni zobaczyć jeszcze słynny Schonbrunn. Pałac został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, więc nie musimy chyba pisać, że było warto! Mimo deszczu pałac i ogrody skradły nasze serca, a urocze deszczowe zdjęcia możecie podziwiać poniżej.

Belweder

Hundertwasserhause - słynne kolorowe domy

Pałac Schonbrunn




Dzień 3


Jako, że w zasadzie cały nasz plan zwiedzania udało nam się zrealizować w dwa dni, trzeciego dnia nie miałyśmy konkretnego celu, więc po prostu szwędałyśmy się po mieście i chłonęłyśmy klimat miasta. Pogoda nie dopisywała, ale przynajmniej nie padało. Pospacerowałyśmy trochę po parku Stadtpark, gdzie znajdują się dwa pomniki Johana Straussa oraz Jakoba Emila Schindlera. 

Udało nam się również zwiedzić kościół św. Szczepana od środka i jeśli macie okazję to naprawdę warto, zwłaszcza że jak wiadomo wejścia do kościołów czy świątyń są przeważnie darmowe.

Jak wynagrodziłyśmy sobie niezbyt piękną pogodę? Oczywiście czymś słodkim i pyszną kawą! Byłyśmy w Austrii więc jak tu nie skosztować słynnego Sachertorte

A skoro już mowa o jedzeniu to jak wiadomo próbowanie nowych smaków i lokalnej kuchni stanowi jedną z przyjemniejszych części podróży. To czego udało nam się spróbować z kuchni austriackiej prócz Sachertorte, to:

Frittatensuppe : czyli bardziej zrozumiałym językiem jest to po prostu rosół z naleśnikiem. Placek kroi się w cienkie paseczki i wrzuca do bulionu. Niby nic odkrywczego, ale dobre.

Apfelstrudel : czyli znowu coś na słodko, jest to rolada z cieniutkiego ciasta drożdżowego wypełniona smażonymi jabłkami i rodzynkami. Czyli taka trochę inna wersja naszego jabłecznika.

Sashertorte - słynny tort czekoladowy

Frittatensuppe - zupa z naleśnikiem


Apfelstrudel


Komunikacja: Jeśli chodzi o komunikację miejską, to podczas naszego pobytu w Wiedniu poruszałyśmy się po mieście metrem.

Co można przywieźć z Wiednia: Wszystko z podobizną Mozarta na przykład. Serio mają tam wszystko!

Copyright © 2016 VagabondGirls , Blogger